dzisiaj coś nowego a mianowicie moje początki z make-upem. ilość
obejrzanych przeze mnie tutoriali powoli zaczyna wymykać się spod
kontroli, dlatego postanowiłam od czasu do czasu zmieniać coś w swojej
kosmetykowej rutynie.
przystanek numer jeden to korektor eveline w nr 3 porceline i baza do cieni z bell. po latach i latach walki o moją cerę postanowiłam, że nie będę męczyć jej jakimkolwiek podkładem. do tej pory takowy miałam na sobie 2x w życiu: na studniówce i ślubie mojej siostry. dlatego też w ruch idzie lekki korektor pod oczy i w kolejnych miejscach wymagających rozświetlenia, czyli czoło, linia i płatki nosa oraz broda. nakładam go też niewiele w miejsce, gdzie pójdzie bronzer. na powieki wklepuję bazę, wszystko matuję pudrem soft mat loose z manhattana w kolorze 01 natural.
etap numer dwa to brwi. swoich nienawidzę, bo są rzadkie i w kolorze blond przez co muszę traktować je henną. gdy ta blednie przestrzenie wypełniam cieniem z maybelline collor tattoo w kolorze permanent taupe nr 40. wszystrko utrwalam żelem do brwi z catrice.
czas na tzw fun part czyli makijaz oka i moją ostatnią miłość - wodoodporne cienie z rimmela. złotą rybkę w kolorze bulletproof beige nakładam na całą powiekę. zewnęrzne konciki wypełniam metalicznym cieniem z pierre rene nr 84 me me new! a potem lekko przyciemniam najciemniejszym kolorem z palety mocha latte z avonu. na górę leci cienka kreska czarną kredką również z avonu. ostatni krok to oczywiście maskara. na zdjęciu wytuszowałam oczy w miarę przeciętną z manhattanu. obecnie używam astor seduction code N2 i jestem z niej mega zadowolona.
teraz czas na policzki (i konpromitujące zdjęcie z dziubkiem) czyli bronzer, króry upolowałam na wyprzedażach w rossmanie. to loreal w nr 01, który przeuwielbiam. i nieśmiertelny róż z bourjois w klorze bodajże 33 golden lilac. szczerze to używam go tak długo, że chyba w końcu spróbuję znaleźć jakąś alternatywę.
xx