czwartek, 22 października 2015

banana bread muffins

ten przepis robię z zamkniętymi oczami. w oryginale występuje w krótkiej keksówce, ale ja jako z racji -o dziwo- jej nieposiadania najczęściej stosuje metodę "zamień każde ciasto w muffinkę". pieką się tym samym dużo krócej, nie wysychają jak to tzw. loaf ma w zwyczaju i są idealne na uczelnię/do pracy. nie wiem czy można znaleźć osobę, która ich nie robiła, ale jeżeli taka istnieje to serdecznie polecam ten przepis.

składniki na 12 muffinek:
3-4 bardzo dojrzałe banany
1,5 szklanki mąki
1/3 szklanki roztopionego masła bądź oleju
ok pół szklanki cukru (jeżeli banany są bardzo słodkie i ciemne można dodać nawet trochę mniej)
1 opakowanie cukru wanilinowego
1 jajko
1 łyżeczka sody oczyszczonej
szczypta soli

1. banany rozgnieść widelcem
2. do masy dodać roztopione masło/olej
3. wmieszać cukier, cukier wanilinowy oraz jajko
4. na koniec masę połączyć z sypkimi składnikami: mąką, sodą oczyszczoną i szczyptą soli
5. papilotki do muffinek napełniać ciastem do 3/4 ich wysokości
6. piec ok 35-40min w temp 170oC aż zbrązowieją (do tzw. suchego patyczka)

note: do mieszania radzę użyć widelca lub szpatułki, jak to zalecane do muffin nie można ich wymieszać za dobrze, jedynie do połączenia wszystkich składników. inaczej mogą być zbite.


sobota, 17 października 2015

things I'm loving at the moment V

 

może Ci ulubieńcy nie są tak aktualni jak powinni, bo post robiłam bodajże we wrześniu, ale na pewno dalej godni polecenia. mam nadzieję, że wracam, koniec z jesiennym marazmem.

kto nie zna nazwiska Christopher Moore traci wiele. moja pierwsza styczność z jego twórczością to oczywiście "brudna robota", czyli książka, która przewędrowała przez ręce większości moich koleżanek i rozśmieszyła je wszystkie po kolei. sama nie posiadam kopii nad czym ubolewam boleśnie (a na razie nie słychać, żeby nakład był wznowiony). po tak pozytywnych wrażeniach pare lat temu trafiłam na "błazna" i się nie zawiodłam. jest to kompletnie inna historia umiejscowiona w szekspirowskich czasach przepełniona wulgaryzmem i intrygami. oczywiście to nie książka dla wszystkich (o czym świadczy ostrzeżenie na pierwszej stronie) ale otwarte umysły powinny jej spróbować. 

powoli, powoli próbuję odhaczać kolejne pozycje z listy 100 książek, które trzeba przeczytać. nr 31 to Anna Karenina, którą czytać zaczęłam jakiś czas temu. coś mnie jednak od niej odciągnęło czego skutkiem okazała się ponad półroczna przerwa. teraz jednak o sobie przypomniała, powróciła do łask i ponownie wciągnęła w wiejski świat Lewina oraz rozrywający serce i rozum romans Anny z Wrońskim. chociaż duża część lektury to opisy o dziwo wcale nie nudzą. polecam spróbować na te jesienne wieczory. koniecznie z ciepłym kocem i kubkiem herbaty.

moje włosy jakie są takie są. przez to, że nie grzeszą grubością niezwykle trudno rozczesać je po umyciu. ten problem rozwiązuję mgiełką z aussie, która naprawdę przepięknie pachnie i super rozczesuje splątane włosy. nie obciąża ich, nie ma oleistego składu a dodatkowo nie trzeba jej spłukiwać. jak dla mnie win win.

od pewnego czasu ta maskara do brwi to mój nr jeden w kosmetyczce. wypełniam ją brwi a potem na ewentualne prześwity dodaję cienia z pierre rene. jestem w szoku, bo świetnie utrzymuje brwi na miejscu a efekt, który nadaje jest naturalny. od niedawna na półkach w drogeriach, ale polecam poczekać na promocje, kiedy kosztuje ok 20zł (cena regularna to ponad 3 dyszki)

zaczęłam bardziej dbać o swoje paznokcie nie malując ich non stop ciemnymi lakierami. teraz jedyne co na nich pozostawiam to jedwab z marki lovely. pozostawia piękną mleczną warstwę na płytce paznokcia. po ok miesiącu stosowania widzę, że przestały się one łamać i rozwarstwiać. i'm saying yes.

ilość maseczek, które przetestowałam sięga zawrotnych liczb. do tej pory żadna z nich jednak nie spełniła moich wygórowanych oczekiwań. ta z rossmana może nie zachwyca, ale działa poprawnie. podoba mi się to, że nie jest jednorazowa a jej skład to glinka bretońska. naturalny składnik sprawia, że niestety, nie posiada ładnego zapachu, wręcz przeciwnie trochę on mnie odrzuca. ale za to wiem, że nie ma w niej dodatkowych niepotrzebnych zapychaczy.

kolejny produkt do ust. tym razem padło na wodoodporną konturówkę catrice, którą używa moja mama i bardzo ją chwali. i ma kobita racje. sama w sobie trzyma się bardzo fajnie. ja na górę najczęściej nakładam pomadkę z golden rose i efekt jest veri veri najs. ostatnio próbowałam też z kiedyś wspomianą pomadką z miss sporty (174 Seduction) a efekt jest dla mnie idealnym połączeniem na jesień.

xx