sobota, 21 listopada 2015

how I manage to stay calm



można powiedzieć, że życie coraz częściej podrzuca nam wiele stresogenów przypominając o tym, że niestety (albo stety) nie warto przyzwyczajać się o tego co jest teraz. ja problem z nadmierną wrażliwością mam chyba od zawsze. od dziecka targały mną potężne emocje i wszystko przeżywałam sto razy bardziej niż inni. z biegiem lat nauczyłam się, że nadwrażliwość wcale nie jest wadą, ale na pewno trzeba o siebie dbać nieco bardziej niż w przypadku osób, po których wszystko spływa jak woda po kaczce.

moim pierwszym przystankiem jest oczywiście muzyka. nie odkryję chyba ameryki mówiąc, że ulubione dźwięki nie tylko polepszą nam samopoczucie, ale być może przeniosą w inne, spokojniejsze miejsce. ja sama nie mogę określić siebie jako fanki jednego gatunku muzyki, jednak od paru lat niezmiennie w razie potrzeby swoją pomocną dłoń wyciąga w moją strone dustin o'halloran. poznałam go oglądając przepiękny zresztą i wart obejrzenia film 'like crazy' i od tej pory towarzyszy mi zarówno w robotach na uczelnie (muzyka bez wokalu bardzo efekywnie stymuluje mózg do pracy) ale również w momentach, gdy wieczorem chcę się wyciszyć i obniżyć nieco obroty. inni wykonawcy po których sięgam to goldmund, daniel hope, sylvain chauveau czy john williams odpowiedzialny za muzykę do harrego pottera (dosłownie magiczną)




miewam też dni, kiedy nie chce mi się nic. nie maluję się, włosy wiąże w kucyk, ubieram wygodny dres i próbuję odpocząć. bo każdemu należy się dzień błogiego lenistwa. ale czasami nie mam takiej opcji, luksus wolnego dnia przypada bardzo rzadko. dlatego szukam chwili dla siebie. najczęściej jest to ranek, kiedy się maluję a w uszach mam słuchawki. przeglądam mojego ukochanego youtuba i nadrabiam zaległe daily vlogi. wtryniam swój nos w życie brytyjskich vloggerów zapominając tym samym nieco o swoim. te głupie 20 minut nastraja mnie czasem bardzo pozytywnie na nowy dzień


inny typowy wspomagacz to -jak łatwo się domyślić- książka. ja osobiście próbuję zawsze mieć jakąś przy sobie. najlepiej podróżuje się z wydaniami kieszonkowymi, ale ostatnio zapałałam miłością do książek samanthy shannon, która wydaje pięćsetstronicowe tomy fantastyki. już dawno nie trafiłam na tak przyjemnie zarysowany świat, wcale nie tak daleki od rzeczywistości. powoli zaczęłam drugi tom z przerażeniem uzmysławiając sobie, że na kolejny muszę poczekać do listopada następnego roku. w momencie, gdy zakochasz się w książce zaczynasz żyć życiem jej bohatera. i to pozwala zapomnieć ci o otaczającym cię świecie. wchodzisz w pewien rytm, przywiązujesz się do wymyślonych ludzi, czekasz na kolejne zdarzenia. czy to romans, czy kryminał, fantastyka, powieść obyczajowa. nieważne.



przeprowadzając się na przymorze opuściłam malownicze rejony wrzeszcza i wajdelotów na rzecz blokowisk. oczywiście mam bliżej do morza, ale teraz, kiedy słonce zachodzi o 15:30 a wiatr wieje z prędkością stu km/h (i popycha mną w różne strony) szczerze nie mam chęci wychodzić na zewnątrz. a szkoda, bo świeże powietrze pomaga. i to bardzo. mi osobiście czasem wystarczy wyjśc na balkon i pooddychać chociaż przez 5 min. pooddychać tak naprawdę. oczyścić umysł, poczuć niską temperaturę. i jakkolwiek tandetnie i oklepanie to brzmi. pomaga. 

poniżej kilka uwiecznień moich wędrówek. giżycko wrześniowym zachodem słońca, wczesna jesień na przymorzu i zoo oliwskie




nie próbuję nikomu radzić. każdy zmaga się ze stresem inaczej. ja chciałam utrwalić swoją listę, żeby w potrzebnych chwilach móc na nią spojrzeć i zaczerpnąć odpowiedzi. nie dajmy się jesiennej depresji. bo po co.

xx